Ryszard Niewodowski

Z Historia Wisły

Ryszard Niewodowski
Informacje o zawodniku
kraj Polska
pseudonim ''Smoczek''
urodzony 8.02.1939 w Czechowicach
zmarł 28.07.2023 w Krakowie
reprezentacja 14
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Punkty
1953/54 PLK Wisła Kraków 0 0
1954/55 PLK Wisła Kraków 0 0
1955/56 PLK Wisła Kraków 0 0
1956/57 PLK Wisła Kraków 4 11
1957/58 PLK Wisła Kraków 14 84
1958/59 PLK Wisła Kraków 19 164
1959/60 PLK Wisła Kraków 19 147
1960/61 PLK Wisła Kraków 22 199
1961/62 PLK Wisła Kraków 20 155
1962/63 PLK Wisła Kraków 9 110
1963/64 PLK Wisła Kraków 13 61
1964/65 PLK Wisła Kraków 15 87
1965/66 PLK Wisła Kraków 7 29
1966/67 PLK Wisła Kraków 9 25
Suma   151 1072
W rubryce Mecze/Punkty najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.


STRONA W BUDOWIE

Ryszard Niewodowski pseudonim Smoczek (ur. 8 lutego 1939 r. w Czechowicach, zm. 28 lipca 2023 r. w Krakowie) - koszykarz występujący na pozycji rozgrywającego, wychowanek Wisły; czołowy zawodnik legendarnej drużyny "Wawelskich Smoków" - bronił barw klubowych w latach 1952-1967, wraz z zespołem trzykrotnie zdobywał Mistrzostwo Polski (1954, 1962, 1964), pięć razy był wicemistrzem (1956, 1959, 1965, 1966, 1967), cztery razy brązowym medalistą (1957, 1958, 1961, 1963).


Gracz stanowiący wzór pracowitości,
uporu w dążeniu do doskonalenia swoich umiejętności,
perfekcji w wykonywaniu boiskowej pracy.
Poświęcał koszykówce każdą wolną chwilę.
Istny tytan treningowej harówki.
— 75 lat krakowskiej koszykówki


Spis treści

Kariera sportowa

Legitymacja członkowska TS Wisła z 1964 r.
Legitymacja członkowska TS Wisła z 1964 r.
Podczas zgrupowania Reprezentacji Polski.
Podczas zgrupowania Reprezentacji Polski.
Przedstawiciele sekcji koszykówki w Radzie Seniorów: Janusz Sitarz, Aleksander Krieger, Ryszard Niewodowski, Kazimierz Lenczowski, Edward Surówka, Anna Cembronowicz, Krystyna Likszo, Roman Pyjos.
Przedstawiciele sekcji koszykówki w Radzie Seniorów: Janusz Sitarz, Aleksander Krieger, Ryszard Niewodowski, Kazimierz Lenczowski, Edward Surówka, Anna Cembronowicz, Krystyna Likszo, Roman Pyjos.

Wisła

  • 1952-1967 - zawodnik TS Wisła - wystąpił w około 300 meczach;
  • 1952 - debiut w rozgrywkach A-klasy
  • 1953 - debiut w rozgrywkach I ligi
  • 1953-1967 - występy w rozgrywkach I ligi

Reprezentacja

  • 1956-1961 - reprezentant Polski - wystąpił w 37 meczach;
  • 1956 - debiut w reprezentacji Polski II
  • 1958 - kapitan reprezentacji Polski juniorów
  • 1958 - debiut w reprezentacji Polski I
  • 1959-1960 - zawodnik olimpijskiej reprezentacji Polski
  • 1961 - udział w Mistrzostwach Europy w Belgradzie (Jugosławia)

Szkoleniowiec

  • Instruktor koszykówki od 1969 r.
  • W latach 1984, 1985 i 1986 społeczny trener drużyny dziennikarzy sportowych Kraków, z którymi trzykrotnie zdobył mistrzostwo Polski.

Inna działalność

  • Członek Rady Seniorów TS Wisła.
  • Działacz KOZKosz.
  • W latach 1983-2008 animator i kapitan drużyny Oldboyów Krakowa.

Odznaczenia i wyróżnienia

Miejskie

  • Złota Odznaka Miasta Krakowa (1987).
  • W uznaniu zasług dla Krakowa i jego mieszkańców - Odznaka „Honoris Gratia” (2007).

Państwowe

  • Złoty Krzyż Zasługi (2012).

Sportowe

  • Mistrz Sportu (1964).
  • Medal 60-lecia TS Wisła "Za zasługi dla klubu" (1966).
  • Złota odznaka Zasłużony Działacz Kultury Fizycznej.
  • Srebrna Honorowa Odznaka PZKosz (1977).
  • Medal KOZKosz na 50-lecie "Zasłużony dla Polskiej Koszykówki" (1977).
  • Złota Honorowa Odznaka PZKosz (1984).
  • Medal 80-lecia TS Wisła "Za zasługi dla klubu" (1986).
  • Nagroda KOZKosz "Za wkład w rozwój krakowskiej koszykówki" (1997).
  • Medal PZKosz "Zasłużony dla Polskiej Koszykówki" (2002).
  • Medal KOZKosz na 75-lecie "Zasłużony dla Polskiej Koszykówki" (2002).
  • Godność Honorowego Członka TS Wisła (2005).
  • Medal PZKosz na 100-lecie "Zasłużony dla Polskiej Koszykówki" (2009).

Odznaki jubileuszowe

  • TS Wisła - 1956, 1966, 1976, 1981, 1986, 1996, 2001, 2006.
  • KOZKosz - 1967, 1977, 1987, 1997, 2002, 2007.

Prywatnie

  • Poślubił koszykarkę Wawelu, Dorotę Sierant, z którą ma dwoje dzieci, Małgorzatę i Grzegorza. Jest dumnym dziadkiem Michała i Mateusza.
  • Od czasu zakończenia kariery zawodniczej w 1967 roku pracuje jako drukarz.

Wirtualne muzeum. Zdjęcia, medale, dokumenty i inne pamiątki Ryszarda Niewodowskiego

Publikacje

"Koszykówka kiedyś i dziś", Michał Twaróg

Autorem tekstu jest wnuk Ryszarda Niewodowskiego, syn jego córki Małgorzaty.

"Jak gwiazdy NBA zagrały w hali przy Reymonta", "Gazeta Krakowska"

2014.05.08

1964. Mecz Wisły z Gwiazdami NBA.
1964. Mecz Wisły z Gwiazdami NBA.

9 maja, 1964 rok. Hala przy Reymonta pęka w szwach. Wszyscy chcą zobaczyć, jak drużyna Wisły gra z gwiazdami NBA. - Patrzyliśmy na nich jak na zjawy - opowiadają dziś, po pół wieku, uczestnicy meczu.

1964 rok. W Polsce rządzi Władysław Gomułka, Karol Wojtyła zostaje arcybiskupem krakowskim, a na lotnisku w Balicach ląduje pierwszy samolot pasażerski. W USA Muhammad Ali, jeszcze jako Cassius Clay, zdobywa pierwszy tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, The Beatles dopiero zaczynają podbijać Amerykę, a Martin Luther King dopina swego i zniesiona zostaje segregacja rasowa. Żelazna kurtyna trzyma się mocno.

Niespodziewanie w maju zagląda za nią osiem gwiazd amerykańskiej koszykówki. A razem z nimi Red Auerbach, trener-legenda, który z Boston Celtics zdobył dziewięć mistrzowskich tytułów.

Podobno zespół All Stars powstał na życzenie prezydenta USA Lyndona Johnsona, który chciał pokazać w Europie, zwłaszcza wschodniej, potęgę amerykańskiej koszykówki. Potęgę, która chwilę wcześniej została nadkruszona klęską na mistrzostwach świata. W meczu o 3. miejsce Amerykanie przegrali ze ZSRR. Auerbach zebrał więc najlepszych zawodowców (którzy na mistrzostwach czy igrzyskach nie mieli prawa występować, to były imprezy zarezerwowane dla tzw. amatorów) i tak się ta historia zaczęła.

Wyobraźcie sobie teraz, że dziś LeBron James albo Kobe Bryant przechadzają się spokojnie po Rynku, nie nagabywani przez nikogo. Bez towarzystwa dziesiątek kamer i setek dziennikarzy. Niemożliwe. A wtedy Bill Russell, uznawany za jednego z najlepszych koszykarzy w dziejach, chodził nieniepokojony po Sławkowskiej, Grodzkiej, zwiedził Wawel. Owszem, wzbudzał zainteresowanie, ale głównie dlatego, że miał 207 cm wzrostu i ciemny kolor skóry. O amerykańskim sporcie prawie w ogóle wtedy w Polsce się nie mówiło. Russell, Bob Cousy, Jerry Lucas, Oscar Robertson, Bob Pettit byli jak istoty z innego świata. - Ludzie mało na ich temat wiedzieli, ale dla nas, koszykarzy, NBA była mitem. Zresztą nie byliśmy tak bardzo odcięci od świata, przecież nasz trener Jan Mikułowski jeździł na staże do USA, a Lucasa czy Robertsona znaliśmy z występów na igrzyskach, gdy jeszcze nie byli zawodowcami - opowiada Zdzisław Kassyk, wtedy gracz Wisły, dziś prezes Krakowskiego Okręgowego Związku Koszykówki.

- Chodziłem do Empiku, gdzie pojawiało się francuskie sportowe wydawnictwo. Sporo pisali o NBA. Francuskiego co prawda nie znałem, ale można było pooglądać zdjęcia - śmieje się Ryszard Niewodowski, w latach 60. gwiazda Wisły.

- Pamiętam, jak pokazywano nam na projektorze jakieś urywki z treningów amerykańskich koszykarzy. Jak ktoś był zainteresowany, to mógł dotrzeć do takich materiałów - wchodzi mu w słowo Jacek Wójcik, inny z graczy "Białej Gwiazdy".

"Nie przyjechaliśmy po rekordowe zwycięstwa. Pragniemy przede wszystkim pomóc trenerom, zawodnikom, pokazać dobrą koszykówkę publiczności. Śmiem twierdzić, że równie silny zespół zawodowców nigdy jeszcze nie opuścił granic USA". Te słowa wypowiedział po przylocie do Polski Cousy (w sumie All Stars rozegrali u nas pięć meczów, organizowane były też z ich udziałem pokazowe treningi i konferencje szkoleniowe).

Kolosalne wrażenie robili już na rozgrzewce. Chłopy jak dęby, silni, szybcy. - Byki niesamowite. I taaaaaki zasięg ramion - szeroko rozkłada ręce Kassyk. - Od razu widać było, że to inny poziom. Dzisiaj byle kadet wsadza piłkę do kosza z góry, ale wtedy niewielu z seniorów było w stanie to zrobić. A oni wtedy już się tak bawili. To robiło wielkie wrażenie.

W Wiśle za potężnego uchodził mierzący prawie dwa metry Bohdan Likszo. Świetny środkowy, bardzo wszechstronny. Lubił rzucać hakiem, w polskiej lidze nikt nie był w stanie znaleźć na jego firmowe zagranie sposobu. - Proszę więc wyobrazić sobie jego zdziwienie, gdy przy pierwszej takiej próbie Russell spokojnie zbił piłkę w powietrzu. Zresztą zrobił to potem jeszcze kilka razy. Taka to była różnica - przypomina Kassyk. - Ale Bohdan i tak im rzucił 26 punktów - dopowiada.

Jacek Pietrzyk, który mecz oglądał z ławki rezerwowych, opowiada, że podszedł do niego jeden z amerykańskich trenerów. - Pokazał na Bogusia, powiedział "very good player", ale potem uśmiechnął się i wskazał na jego brzuch, że trochę za duży. Bohdan był przy kości, ale nie można powiedzieć, że był gruby. Oni mieli jednak swoje standardy - opowiada.

Krakowskie gazety pisały: "Jak dotąd wiele się w Krakowie mówiło, że zawodowcy są przereklamowani, że najlepsi amatorzy mogliby z nimi nawiązać równorzędną walkę. Konfrontacja wypadła wręcz inaczej". "Pisząc stylem sprawozdawcy z meczu koszykówki trzeba by podkreślić fakt, że grały przeciwko sobie zespoły reprezentujące poziom I i III ligi". Władza kłaniała się Amerykanom w pas, chciała pokazać, że u nas jest wolność

- My wiedzieliśmy, że oni są z trochę innej bajki - uśmiecha się Niewodowski. - Ale nie przestraszyliśmy się ich, staraliśmy się grać normalnie - zaznacza.

Po meczu Auerbach miał powiedzieć, że Niewodowski "techniką dorównuje amatorom z USA". - My wtedy byliśmy najlepiej wyszkoloną technicznie drużyną w Polsce, graliśmy najbardziej widowiskowo. Jak zobaczyłem, że oni czarują, stosują jakieś triki, to też zacząłem tak z nimi grać. Tu podanie za plecami, tam coś innego. Świetna zabawa - wspomina Niewodowski.

- W pewnej chwili trochę ich docisnęliśmy. Kilka świetnych akcji przeprowadził Wiesiek Langiewicz, widzowie szaleli. Ich trener wziął czas, zawołał do siebie Robertsona i pokazał na Wieśka. No i jak "Big O" zabrał się za niego w obronie, to Langiewicz już nie mógł nic zrobić, a oni odskoczyli - mówi Pietrzyk.

Wiślacy przegrali 70:117. Publiczność była jednak zachwycona.

- Do hali weszło o wiele więcej ludzi niż było biletów. Niektórzy przez okna. Była nawet awantura ze strażą pożarną, bo nie chciała zgodzić się, żeby rozgrywać mecz w takich warunkach - opowiada Jerzy Bętkowski, kolejna z legend Wisły, który opiekował się ekipą USA podczas jej pobytu w Krakowie.

- Kibice siedzieli wszędzie, jak się wprowadzało z boku piłkę do gry, to trzeba było stać na linii - przypomina Niewodowski. - O Amerykanach ludzie może mieli nikłe pojęcie, ale do hali przyciągnęła ich ta egzotyka, sam fakt, że to ekipa z USA. Na trybunach artyści, profesorowie, dyrektorzy, dygnitarze.

- Polityczne tło? Władza kłaniała się Amerykanom w pas, chciała pokazać, że u nas jest wolność, nie ma reżimu. Goszczeni byli w najlepszych hotelach, dostawali najlepsze jedzenie - mówi Bętkowski.

W Krakowie mieszkali w Grand Hotelu przy Sławkowskiej. Ich przyjazd wywołał wielkie poruszenie wśród krakowskich cinkciarzy. Kręcili się pod Grandem, liczyli, że amerykańska ekipa upłynni u nich trochę dolarów. - Ale oni byli ostrożni, bali się prowokacji. Musieli być pouczeni przez swoje służby, co wolno, a czego nie - uważa Bętkowski.

Amerykańskie gwiazdy wspomina tak: - Skromni, urzekający, eleganccy ludzie. Jednych interesowały zabytki, innych disco. Do tych pierwszych zaliczał się Russell. Spędziłem z nim w sumie kilkanaście godzin, oprowadzając go po mieście. Był zdziwiony, że w USA tak źle mówią o Polsce. Kraków nie był wtedy zadbany, ale zrobił na nim wielkie wrażenie. I jeszcze taki komplement usłyszałem: "Wenecji nie widziałem i pewnie nie zobaczę, bo tam słabo grają w koszykówkę". Bardzo im się podobały też lalki z cepelii, które od nas dostali w prezencie, potem sami jeszcze dokupywali takie ludowe wyroby. Robili też zakupy w antykwariacie koło Wierzynka. Brali jakieś monety, zabytkową broń.

No dobrze, ale co z tym disco? - Poszli do klubu jazzowego na Solskiego. Byli zaskoczeni, że otwarte tylko do północy - śmieje się Bętkowski. - Jak tam weszli, to od razu stu studentów ich otoczyło i zaczęli na nich ćwiczyć swój angielski.

Znajomość języka szlifował też na nich Pietrzyk, wtedy koszykarz Wisły, potem wybitny uczony, profesor, specjalista pediatrii i genetyki. Dziś kieruje Kliniką Chorób Dzieci szpitala w Prokocimiu.

- Po meczu mieliśmy z Amerykanami wspólny bankiet w Grandzie. Jacek jako jeden z niewielu z nas znał angielski. My więc z nimi na migi, a on ucinał sobie pogawędki - mówi Niewodowski.

- Oni wypytywali mnie o Kraków, o historię, ja ich o początki karier. Moim idolem był Bob Cousy, fenomenalny rozgrywający. Opowiedział mi, że jak był młody, to kiedy się uczył, jednocześnie kozłował piłkę. W taki sposób dochodził do perfekcji. Oczywiście sam próbowałem potem tak robić, ale się nie sprawdziło - śmieje się profesor. - Dziewięć lat później, gdy wyjechałem na stypendium do USA, koledzy lekarze nie mogli uwierzyć, że miałem okazję spotkać się z takimi sławami. Ten mecz to piękna historia.

Uczczenie 50. rocznicy szykowane jest dopiero na wrzesień. Skromne. W planach jest rozegranie meczu między drugoligową dziś Wisłą a reprezentacją Krakowskiego Nurtu Basketu Amatorskiego (KNBA). Znak czasów: pół wieku temu w hali przy Reymonta najlepsza drużyna w Polsce grała z najlepszymi na świecie, teraz i Wisła jakaś blada, i NBA jakaś inna. -

Najważniejsze, że będzie okazja spotkać się w starym, wiślackim gronie - podkreśla Niewodowski. - 50 lat. Nie do wiary, że tak szybko minęły.

Źródło: gazetakrakowska.pl
Autor: Przemysław Franczak

Galeria

Źródło statystyk i danych do biogramu


Echo Krakowa. 1989, nr 26 (6 II) nr 12835

Junior - senior-oldboy koszykówki, czyli Ryszard Niewodowski

SPORTOWE kariery zwykle trwają krótko, kilka, czasem kilkanaście lat. Bohater dzisiejszej rozmowy jest sportowcem nietypowym. Przeszedł bowiem z piłką do koszykówki w ręce od swej młodości aż po wiek dojrzały i wciąż ma z nią kontakt, wciąż gra RYSZARD NIEWODOWSKI, wspaniały gracz Wisły, reprezentant Polski zaczynał karierę w 1952 roku, teraz występuje w zespole krakowskich oldboyów w normalnych rozgrywkach, w lidze okręgowej i ta drużyna już drugi rok z rzędu wygrywa z wszystkimi przeciwnikami, gromi niekiedy różnicą 40, 50 punktów zespoły złożone z zawodników 18—20-letnich. I od tej. współczesnej historii, zaczynamy rozmowę.

— Jak to się dzieje, że ci młodzi chłopcy po prostu Was nie „zagonią”, nie przełamią Waszej obrony szybkością, lepszą kondycją, większa dynamiką? — Nie wiem. To dla mnie także rzecz niepojęta. Ale w praktyce, to my — ludzie miedzy czterdziestką a, z górą, pięćdziesiątką — mamy więcej sił do gry. lepszą kondycję od młodzieży, przeważnie w drugich połowach meczów uzyskujemy wyraźną przewagę. Trudno mi wyrokować o przyczynach takiego stanu rzeczy, nie jestem trenerem. z tymi młodymi chłopakami spotykam się na boisku i wnoszę, li tylko z obserwacji, że pracują za mało, albo że są źle szkoleni. Bo przecież, normalnie rzecz ujmując, winni wygrywać z nami „w cuglach”.

— Skąd się wziął zespół oldboyów, jak doszło do tego, że zaczęliście grać w normalnych zawodach? — Grywaliśmy okazjonalnie jakoś i wcześniej, ale wszyscy odczuwaliśmy niedosyt. Brakowało nam systematycznych treningów, chcieliśmy grać z innymi, sprawdzać swoją wartość na „stare lata”. Ważne były w tym także i koleżeńskie kontakty, dawne wspomnienia, przyjaźnie. Sport pozwala nam się dziś trochę odmłodzić, oderwać od innych spraw, od dzieci, niekiedy wnuków, kwestii zawodowych.

— Powrót do dawnych czasów, do Sokoła...? — Tak. Z całą pewnością. Powrót do początków. Wtedy, w latach pięćdziesiątych Sokół był naszym domem. Tu schodziliśmy się w świątek i w piątek, wszyscy, z różnych klubów, różnych drużyn, ludzie o różnym wieku, umiejętnościach. Pan Kubala zawsze dał się ubłagać i wpuszczał. nas do sali. Rano, w południe, wieczorem. Urywaliśmy się ze szkoły, niektórzy już z pracy, by wpaść do Sokoła i dorwać się do piłki. Porzucać.

Gdy się dało pograć. Tworzyliśmy zgraną paczkę entuzjastów koszykówki. Gdy przyszły oficjalne mecze byliśmy zażartymi wrogami, walczyliśmy z determinacją taką jakbyśmy się mieli pozabijać. Ale poza tym byliśmy wszyscy dobrymi „kumpla­ mi”. Trudno, aby było, inaczej, gdy — bez większej przesady — spędzaliśmy w Sokole po kilka godzin dziennie, a w soboty i w niedziele ślęczeliśmy tam od rana do wieczora, grając, oglądając1 innych. W Sokole zawiązywały się przyjaźnie na całe życie, tam poznawaliśmy dziewczyny, wielu swoje przyszłe żony, tam podpatrywaliśmy innych, uczyliśmy się od starszych. To była szkoła nie tylko sportu. Także i życia.

— Bardzo szybko wybiłeś się wtedy ponad przeciętność, awansowałeś do ligowego zespołu Wisły. A propos. Dlaczego grałeś w Wiśle? — Nie wiem dlaczego. Nie byłem wcześniej kibicem tego klubu, nie znałem tam nikogo. W ogóle do koszykówki trafiłem dość przypadkowo, z racji tego, że mieszkałem na Garncarskiej, a wiec blisko Sokoła. Zacząłem ćwiczyć i w ciągu dwóch lat awansowałem do drużyny ligowej. ba. w 1954 r. wraz z Wisłą zdobyłem mistrzostwo Polski.

Miałem wtedy 15 lat! — Jako siedemnastolatek znalazłeś się w reprezentacji Polski...

— Tak, tam też byłem wówczas najmłodszym graczem.

— I tak zaczęła się piękna kariera Ryśka Niewodowskiego.

— Czy piękna? Dla mnie z pewnością! Grałem w Wiśle przez 15 lat i w tym czasie zdobyliśmy trzykrotnie mistrzostwo, pięciokrotnie wicemistrzostwo, czterokrotnie trzecie miejsce. Z górą trzydzieści razy występowałem w reprezentacji, grałem w mistrzostwach Europy.

— Mecze, które zapadły Ci najbardziej w pamięć? — Zwycięstwo nad słynnym CSKA Moskwa w 1963 r„ wspaniały Festiwal FIBA w Krakowie w 1965 r. i wygrane z Realem Madryt oraz reprezentacją Europy, pojedynek z amerykańskimi zawodowcami Old Stars, po którym coach profesjonalistów stwierdził, iż zaimponowała mu moja technika, że stawia mnie pod tym względem na równi z najlepszymi graczami uniwersyteckich zespołów USA.

— No, ale słynna Twoja technika, to efekt tysięcy godzin treningu, setek tysięcy oddanych rzutów do kosza.

— Tak, musiałem pracować sobą bardzo, najpierw przez w Sokole, potem w hali Reymonta. Każdą wolną chwilę spędzałem z piłką, nudziło mnie to,. nie Gdyby nie to, że gaszono w hali światło, pewnie bym stamtąd w ogóle nie wychodził.

— Bywasz i dziś na meczach Wisły. Jakie odnosisz wrażenia? — To w co ja grałem i to w co gra się dziś to dwie całkiem różne koszykówki. Ale nasza była ciekawsza. Mówię to w oparciu o obserwację widzów. W czasach mojej kariery zawodniczej na każdym meczu hala pękała w szwach, ludzie przychodzili godzinę wcześniej, by dostać bilet, znaleźć dobre miejsce.

Dziś jest pustawo, Rzadko, bardzo rzadko zbierze się komplet publiczności. O tłoku, wcześniejszym przychodzeniu nie ma mowy. Stąd moja opinia, że nasza gra przed laty była bardziej widowiskowa, bardziej emocjonująca dla kibiców. A w sporcie gra się przecież dla ludzi.

— Pieniądze zepsuły zawodników? — Czy ja wiem? Pewnie tak! Oni dziś myślą głównie o „ustawieniu się”, o kontraktach zagranicznych, o tym „za ile”. My graliśmy dla radości Pewnie, że także dostawaliśmy wówczas jakieś pieniądze — stypendia, nagrody Ale. wiesz przecież. że to były sumy niewielkie. Każdy z nas studiował, pracował. Ileż razy po prostu z pociągu leciałem do drukarni, do pracy. Ale sport był narkotykiem, czymś bez czego nie umiałbym żyć.

Zresztą nie tylko ja.

— Inne czasy, inni ludzie? — Z całą pewnością tak. Przez piętnaście lat moich występów w Wiśle aż dwanaście razy stawaliśmy „na pudle”. A dziś chłopcy muszą się bronić przed spadkiem do II ligi. A przecież warunki do gry oni mają o wiele lepsze niż my mieliśmy przed laty.

Rozmawiał: JERZY LANGIER


Zmarł Ryszard Niewodowski

Źródło: TS Wisła

Data publikacji: 28 lipca 2023

Z głębokim smutkiem żegnamy zmarłego w dniu 28 lipca 2023 roku śp. Ryszarda Niewodowskiego, jednego z najwybitniejszych koszykarzy Wawelskich Smoków.

Urodzony 8 lutego 1939, reprezentował barwy Wisły w latach 1952- 1967, zdobywając 3 tytuły Mistrza Polski oraz 5 wicemistrzowskich. W reprezentacji Polski rozegrał 37 meczów. Był aktywnym członkiem Rady Seniorów TS Wisła.

Na zawsze pozostanie w pamięci jako niestrudzony dokumentalista historii wiślackiej koszykówki.

Cześć Jego Pamięci.

Pogrzeb odbędzie się w dniu 3.08.2023 na Cmentarzu Salwatorskim.