Jacek Arlet, wywiad 27.08 – 10.09.2010

Z Historia Wisły

Rozmowa przeprowadzona dla portalu Historia Wisły w dniach 27.08 – 10.09.2010

Historia Wisły: Jak rozpoczęła się Pana przygoda ze sportem?

Jako dziesięcioletni chłopak zostałem zapisany do YMCA, a drużyna koszykarzy YMCA w tym czasie była mistrzem Polski. Zacząłem obserwować treningi i bardzo mi się to spodobało. Właściwie to był taki wstęp do uprawiania sportu. W drużynie YMCA grali wybitni gracze, olimpijczycy. Mnie to imponowało i tak zacząłem ze sportem mieć styczność.

Historia Wisły: W jaki sposób związał się Pan z Wisłą? Dlaczego rozpadła się sekcja koszykówki YMCA?

YMCA rozwiązała w tym czasie wszystkie sekcje wyczynowe, w całej Polsce, we wszystkich ogniskach. Niektórzy starsi gracze krakowskiej YMCA zakończyli kariery. Mimo, że sekcja została oficjalnie rozwiązana, do YMCA jednak grupka fanatyków i szczególnie takich jak ja młodzików przychodziła. Z inicjatywy dr Obrubańskiego, który był naczelnym redaktorem gazety sportowej „Raz, dwa, trzy” a prócz tego działaczem Wisły od wielu, wielu lat oraz przy pomocy Kazimierza Barana, byłego gracza mistrzowskiej YMCA, postanowiono reaktywować sekcję w Wiśle. Gracze YMCA wstąpili do Wisły i graliśmy już jako Wisła w tak zwanej klasie B. W owym czasie nie było ligi, tylko klasy A i B, potem dalsze rozgrywki były między mistrzami województw.

Historia Wisły: Pod koniec lat 30-tych występował Pan w reprezentacji Krakowa w koszykówce. Jak doszło do tego, że otrzymał Pan powołanie? W jakich meczach Pan zagrał? Jak wspomina Pan te występy?

Jak doszło do tego - nie wiem, ale widocznie byłem na takim poziomie, że nadawałem się. To o tyle dziwne, że nie miałem skończonych 17 lat, a grałem w pierwszej piątce reprezentacji Krakowa na turnieju miast w którym brały udział Wilno, Lwów, Katowice, Warszawa i Kraków. W tym decydującym meczu wygraliśmy z Warszawą i byłem w jakimś sensie tym zafascynowany, że gram w jednej piątce z olimpijczykami, bo dwóch albo trzech z pozostałych zawodników było na olimpiadzie w 1936 roku.

Historia Wisły: Trenował Pan również piłkę nożną, siatkówkę, szczypiorniak i tenis stołowy. Jakie były Pana osiągnięcia w tych sportach?

W piłkę nożną grałem w Wiśle, najpierw w juniorach. Wtedy to było dziwniej, bo była A klasa, B klasa, C klasa. Grałem właściwie jako drugi bramkarz, bo miałem poważnego konkurenta: Jurowicza, który potem był jednym z czołowych bramkarzy w Polsce. Mój związek z piłką nożną, to wyłącznie gra w Wiśle, do 1938 roku, w którym już przestałem uprawiać piłkę nożną. Zostałem przy siatkówce i koszykówce. A ping-pong zacząłem w YMCA, gdzie były trzy stoły i niemal codziennie grałem. Doszło do tego, że grałem też w reprezentacji Krakowa przeciwko drużynie Lwowa, gdzie jedną partię wygrałem, drugą przegrałem, i drugi raz w Warszawie gdzie grałem kompromitująco źle.

Historia Wisły: Jak wyglądały treningi w poszczególnych dyscyplinach, które Pan uprawiał?

Z treningami to było różnie, ponieważ klubu nie było stać na trenerów i treningi prowadzili starsi zawodnicy. Treningi nie były intensywne, przynajmniej w Krakowie, bo były zwykle dwa razy w tygodniu. Jednak tacy młodzicy jak ja to grali jeszcze w gimnazjum i gdzie tylko się dało. Czyli myśmy doganiali starszych graczy dzięki temu, że ćwiczyliśmy przynajmniej cztery razy w tygodniu, a normalne treningi drużyn były dwa razy w tygodniu.

Historia Wisły: W jaki sposób udawało się Panu połączyć występy w tylu różnych dyscyplinach?

Lato to piłka nożna i szczypiorniak. Bo szczypiorniak to był jedenastoosobowy, na boisku piłki nożnej, grałem tam i w bramce i na pozycji. Wtedy raczej odpadała koszykówka, bo koszykówka była sportem zimowym, chociaż w początkach mojej kariery, jak YMCA zdobywała mistrzostwo Polski, to rozgrywano mistrzostwa letnie i zimowe.

W zimie zwyczaje były takie: w czwartek się grało ping-pong, w sobotę siatkówkę, a w niedzielę koszykówkę. I w ten sposób jakoś te 3 dyscypliny „obleciałem”.

Historia Wisły: Jak spędził Pan okres okupacji niemieckiej? Czy kontynuował Pan uprawianie sportu w tym czasie?

Właściwie jedynie rozgrywki to był na boisku Juvenii, które się mieści tam w kącie Błoń krakowskich. Organizowano turnieje piłkarskie, z tym że to były drużyny tworzone z różnych zespołów. Nie koniecznie Wiślacy grali w Wiśle. Był na przykład Amatorski Klub Sportowy, gdzie grał bramkarz Wisły, reprezentant Polski, Madejski. Grałem tam jeden mecz tylko dlatego, że Madejski sobie coś zrobił w rękę. Wygraliśmy 6:1, nie pamiętam nawet z kim. I potem drugi w turnieju błyskawicznym, 2x15 min, skończyło się 0:0 z Koroną czy jakąś taką drużyną. Natomiast w siatkówkę w każdą niemal niedzielę graliśmy w Swoszowicach. Tam mieli siedzibę zamożni ludzie, państwo Węglarscy, i na tą siatkówkę przyjeżdżali bardzo dobrzy zawodnicy z Krakowa, z tym że tam były tylko gry towarzyskie.

Historia Wisły: Jak doszło do włączenia Wisły w struktury Gwardii?

Nie wiem dokładnie. Najpierw powstał Milicyjny Klub Sportowy. Następnie powstały zrzeszenia - to były jak gdyby centrale klubów i kluby o jednej nazwie występowały w różnych miastach. I zamiast Milicyjnego Klubu ktoś kiedyś postanowił że będzie Gwardia. Z Wisły zrobiła się Gwardia, pozabierano nazwy klubów, Cracovia to na przykład było Ogniwo, Kolejarz to dawni świetni poznańscy koszykarze. Automatycznie wszyscy gracze Wisły przeszli do Gwardii.

Historia Wisły: Jak wspomina Pan udział w Mistrzostwach Europy 1946 i 1947? Jaki był przebieg obu turniejów?

W 1946 roku jechaliśmy do Genewy. Poprzedzało ten wyjazd 10-dniowe spotkanie w Warszawie, bez trenera, sami starsi gracze prowadzili treningi. Do Szwajcarii jechaliśmy pociągiem w fatalnych warunkach, strasznie długo. Przyjechaliśmy na miejsce i pierwszy mecz spapraliśmy. Potem okazało się, że Europa cała poszła tak dalece do przodu, że o dobrym miejscu to nie było co marzyć, tym bardziej, że ten dziesięciodniowy obóz nie był taki naprawdę przygotowawczy ani dobrze prowadzony. Na dziesięć drużyn zajęliśmy 9 miejsce, więc nie było się czym chwalić.

W 1947 w Pradze mieliśmy grupę, w której byli Czechosłowacy, z którymi wiadomo było, że się przegra i mieliśmy jakąś drużynę, z którą wiadomo, że się wygra. Więc decydował mecz z Rumunią, bo dwie drużyny wychodziły z grupy. I tu nie chcę mówić o sobie, tylko o klasie Stoka. Ja nie grałem w pierwszej piątce, Stok grał, ale w obronie ustawiona była strefa tak beznadziejnie, że miejsce gdzie miał być Stok to trzeba było biegać do przodu, do tyłu. Po czterech punktach zdobytych przez Stoka puścili mnie na boisko, ja rzuciłem trzy punkty i jakoś minimalnie przegrywaliśmy z Rumunami. A Stok był człowiekiem niesłychanie zaciętym i ambitnym. Wszedł na drugą połowę i w tej jednej drugiej połowie rzucił 25 punktów. Z Rumunami wygraliśmy, wyszliśmy z grupy, już potem przegraliśmy zdaje się z Francją. Ostatecznie zajęliśmy 6 miejsce na 14 drużyn, więc postęp był.

Historia Wisły: W jakich okolicznościach Gwardia wygrała Spartakiadę w 1951 roku?

Mieliśmy bardzo dobre przygotowania w Jeleniej Górze. Ale trzeba wcześniej się wrócić do takiej sprawy: w reszcie mieliśmy trenera z prawdziwego zdarzenia, Jerzego Groyeckiego, byłego zawodnika AZSu. Zawodnikiem był zresztą niespecjalnie dobrym, ale trenerem bardzo. Do Jeleniej Góry jeździliśmy jeszcze przedtem, tym razem mieliśmy 3-tygodniowy obóz. Na tej Spratakiadzie przegraliśmy z Ogniwem, co było niespodzianką, a dla nich to był wielki, zacięty mecz. Ostatecznie wygraliśmy turniej. Skład był wtedy całkiem silny. Ta reprezentacja Gwardii to w zasadzie była Wisła prócz dwóch kolegów z Warszawy. Była całkiem dobra piątka na mistrzostwa, już graczy oczywiście powojennych, jedynie tylko ja byłem graczem przedwojennym. Byłem starszy i to już była końcówka mojej kariery. Wcześniej przeszli do nas z Cracovii dwaj bardzo dobrzy gracze, Bętkowski i Pacuła. Kluby takie jak wojskowy i milicyjny miały swoje układy. Pacułę i Będkowskiego wyciągnęliśmy stamtąd przy pomocy człowieka, który ma największe zasługi dla Wisły w owym czasie. Mowa o Janie Janowskim, późniejszym rektorze Akademii Górniczo-Hutniczej i wicepremierze w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. On dbał o wszystko, starał się jak mógł, wzmocnienia składu, to wszystko szło dzięki niemu.

Historia Wisły: Jaki był przebieg rozgrywek o Puchar Polski w 1952 roku?

Dokładnie nie pamiętam, wiem że w 1952 roku w eliminacjach graliśmy ze Spójnią z Gdańska. To też drużyna pod nową nazwą, w której się zgrupowali bardzo dobrzy zawodnicy z Wilna. Wygraliśmy ze Spójnią, potem graliśmy finałowy mecz z Cracovią, który przegraliśmy jednym koszem. Do dzisiaj uważam, że sędzia popełnił błąd. To, jak powiadałem, były czasy takie… Ktoś miał wpływy, ktoś nie miał. Stwierdzono jakieś tam braki i kazano nam mecz powtórzyć.

Historia Wisły: A na czym polegał błąd sędziego?

Zagwizdał osobistego, którego nie było. W końcówce dwa rzuty wykorzystała Cracovia-Ogniwo i te dwa osobiste zadecydowały o punktowym zwycięstwie. Błąd sędziego polegał na tym, że rzucał osobiste nie ten gracz który był sfaulowany. I prawdopodobnie to było przyczyną do decyzji o powtórzeniu meczu. Ale ja nie brałem udziału w żadnych rozmowach, bo to działacze ustalali.

Historia Wisły: Czy mógłby Pan opowiedzieć w kilku słowach o swoich kolegach z drużyny (np. Paweł Stok, Edward Szostak, Władysław Papiński, inni)

O pierwszym z nich właściwie nikt nie mówił Stok, tylko Patyk, bo on miał taką „ksywę”, jak się dzisiaj mówi. Tak się szczęśliwie składało że i w YMCA i w Wiśle, późniejszej Gwardii, nie było żadnych animozji. Wszyscy byli przyjaciółmi, wszyscy się jakoś trzymali razem, nie było żadnych kłopotów z tymi rzeczami. Ja byłem o tyle młodszy, że zwracanie się do Stoka czy Szostaka, którzy byli znacznie starsi ode mnie, było troszkę niezręczne. Do drużyny wrócił Andrzej Czyński, też były gracz mistrzowski YMCA - on był zawodowym oficerem. Na pierwszym spotkaniu mówię do niego panie Andrzeju, na co on stanął i powiedział: „nie ma żadnych panów, jesteśmy kolegami na boisku i koniec. Nie mów do mnie pan.” W ten sposób się to załatwiło. Przyjaźniliśmy się bardzo. Taką osobą bardzo łagodzącą jakiekolwiek przygaduszki był Dziuniek Papiński, był kapitanem drużyny i wspaniale działał uspokajająco na wszystkich.

Historia Wisły: Jak silny był nacisk polityczny na sport w latach 40 i 50-tych, w epoce stalinizmu?

Myśmy tego specjalnie nie odczuli. Nie wymagano od nas takich rzeczy. Były jakieś pogadanki, kto poszedł to poszedł, raczej to się nie liczyło. Ja byłem raz tylko na pochodzie pierwszomajowym z koszykarzami i piłkarzami Wisły, więcej nie. Tak się wykręcałem, w pracy mówiłem, że idę z Wisłą, a w Wiśle mówiłem że idę z pracy. Ja nie odczuwałem żadnych nacisków.

Raz się zdarzył taki wypadek na obozie, gdzie były prasówki. To był pierwszy dzień i dziewczyna coś nam opowiadała, na koniec pyta się prowadzący oficer z SB z Wrocławia, czy jeszcze ktoś coś chce dodać. Wyrwał się jakiś siatkarz, który nigdy potem się nie zakwalifikował na obóz. A razem z nami byli bokserzy, między nimi był jeden z najlepszych w swoim czasie bokserów świata Tomek Kończyński. I po wypowiedzi tego siatkarza Tomek na cały głos powiedział „jak rany, my chcemy tańczyć” i to była jedyna prasówka, skończyło się na tym.

Historia Wisły: Dlaczego i kiedy zdecydował się Pan na zakończenie kariery sportowej?

Miałem rodzinę, dwoje małych dzieci i po prostu odczułem w pewnym momencie, że nie mam ochoty iść na trening. Zakończyłem grę w 1952 roku. Mile te wszystkie czasy wspominam, ale podstawą były te dwie sprawy: rodzina i ta niechęć do treningu, to był sygnał żeby dać sobie już spokój.

Historia Wisły: Co uważa Pan za swój największy sukces sportowy?

Że grałem w reprezentacji, to się nie mam co chwalić, bo tam wiele nie zdziałałem. Natomiast gra na turnieju miast w 1938 roku u boku olimpijczyków - to był sukces, bo ja nie miałem nawet 17 lat a grałem w pierwszej piątce.

Historia Wisły: Jakim typem zawodnika był Pan w koszykówce? Co uważa Pan za swoje największe atuty na parkiecie?

Sam się zastanawiam, ale myślę, że chyba to, że miałem dobry przegląd tego, co się na boisku dzieje. W początku kariery grałem na środku, bo wtedy jeszcze takich długasów nie było. Stopniowo wycofywałem się z tego i potem zostałem rozgrywającym. Wydaje mi się, że właściwie na owe czasy to spełniłem swoje zadanie. Podawałem dużo piłek centrom i tak się już przyjęło.

Historia Wisły: W późniejszych latach był Pan między innymi kierownikiem drużyny koszykarzy. Jak wspomina Pan zdobycie przez Pana podopiecznych tytułu Mistrza Polski (1964)? Jak wspomina Pan Festiwal FIBA w Krakowie i pokonanie Reprezentacji Europy i Realu Madryt?

Mistrzostwo w 1964 to była w dużej mierze zasługa trenera Jasia Mikułowskiego. To był nasz kolega z boiska, absolwent AWFu. Prowadził drużynę doskonale, skład był dobry. Można powiedzieć, że to Mistrzostwo było pewnie wygrane. Festiwal FIBA był moim zdaniem urządzony znakomicie. Najpierw był obóz w Zakopanem, do którego też przyjechał Real Madryt i Reprezentacja Europy – na krótko. My byliśmy dłużej, oni przyjechali na 3 dni. Same mecze w czasie turnieju… Trzeba powiedzieć, że nasi niesłychanie stanęli na wysokości zadania. Ale to już byli całkiem nowi gracze, o których jeszcze nie wspomniałem: Likszo, Langiewicz, Pacuła. Jak chodzi o polskich graczy to były asy. W pierwszym dniu Europa grała z Realem, a potem myśmy wygrali z Europą. Trzeba powiedzieć, że Europa składała się z graczy, którzy brali udział w międzynarodowym pucharze, a nie z wszystkich europejskich drużyn. Mimo wszystko byli to bardzo dobrzy zawodnicy. Z Realem było znacznie prościej, można powiedzieć, że jak na taką drużynę, to dość łatwo wygraliśmy. Real był podobno bez formy, ale dla nas to i tak był olbrzymi sukces.

Historia Wisły: Jak duże było w latach 30, 40 i 50-tych przywiązanie zawodników do barw klubowych?

Raczej rzadko się zdarzało w tych przedwojennych czasach, by często zmieniać barwy klubowe. Właściwie to decydowało: Cracovia to Cracovia, Wisła – Wisła i nie pamiętam takich drastycznych zmian. Zdarzało się o tyle, że na przykład klub miał obowiązek załatwić zawodnikowi pracę. Ktoś nie mógł, ktoś mógł. Na przykład Szostak przyszedł do drużyny po wojnie, bo przed wojną jak kończył w YMCA karierę, to Wisła się jakoś nie zebrała, żeby mu pomóc. Natomiast Olsza – taki krakowski klub kolejowy – załatwiła mu pracę i on do czasu wojny grał w Olszy. Dopiero po wojnie przyszedł do Wisły.

Historia Wisły: Czym dla Pana była i jest Wisła Kraków?

Czym jest Wisła? Przez lat 15 byłem w Wiśle. Byłem do tego klubu przywiązany jak mało kto. Martwiłem się przegranymi, kiedy już przestałem sam uprawiać sport. Cieszyłem się wygranymi i w tej chwili udaję, że mi nie zależy czy Wisła wygra czy przegra, ale to nieprawda, bo jak Wisła gra źle – wszystko jedno w co – to się denerwuję. A poza tym strasznie żal, że tradycje koszykówki nie zostały podtrzymane w drużynie męskiej, została tylko żeńska, a męska drużyna, która w końcu parę razy mistrzostwo Polski zdobyła, dała wielu graczy do reprezentacji, praktycznie przestała istnieć.